Home Filmy Apetyt na więcej czyli La Cocina

Apetyt na więcej czyli La Cocina

Alex

Zanim Alonso Ruizpalacios zdobył uznanie jako jeden z najbardziej obiecujących reżyserów w meksykańskim kinie, miał do czynienia z rzeczywistością kuchni restauracyjnej.

To doświadczenie na pewno miało wpływ na każdy kadr w jego nowym filmie, który jest współczesną adaptacją sztuki Arnolda Weskera z 1957 roku – The Kitchen. Ruizpalacios przenosi nas z Londynu lat 50. do współczesnego Nowego Jorku z niebywałą energią. W jego dziele – Apetyt na więcej. La Cocina – odnajdujemy nie tylko rozrywkę, ale także głębsze refleksje. Ten meksykański film zadebiutował na Berlinale, a następnie zyskał uznanie podczas festiwalu Nowe Horyzonty w Polsce.

I wiecie co? Wybierzcie się do kin, bo film jest dostępny od 20 września!

W kuchni pełnej emocji

La Cocina to film, który daje nam niepowtarzalne spojrzenie na życie w restauracji. Mimo że wydaje się, że to tylko miejsce, w którym serwowane są pyszności, skrywa w sobie skomplikowane życie ludzi, którzy są jej duszą, ale często nie dostają uznania. Ruizpalacios sprytnie ilustruje, jak mocno społeczeństwo wyzyskuje imigrantów, prowadząc do frustracji w ich codziennym życiu. I wiecie co?

Ta rzeczywistość jest nieco ukryta, więc możemy delektować się smakiem potraw, nie myśląc o trudzie ich pracy. A jak przystało na styl reżysera, ciągle napotykamy na satyryczne spojrzenie i czarny humor.

Historia Esteli – tam, gdzie wszystko się zaczyna

Film zaczyna się od poznania Esteli (Anna Díaz), młodej meksykańskiej imigrantki, która przybyła do Nowego Jorku. Jej minimalna znajomość angielskiego nie powstrzymuje jej przed poszukiwaniem pracy w franczyzowej restauracji The Grill, która przyciąga turystów w sercu Times Square. Tak jak wielu jej współpracowników, Estela nie ma dokumentów, co wydaje się nie przeszkadzać w zdobyciu zatrudnienia.

W najnowszym filmie Ruizpalaciosa, jesteśmy świadkami tego, jak młoda dziewczyna odnajduje się w nowym, przytłaczającym świecie. Narracja szybko kieruje nas do innych postaci – bardziej doświadczonych osób z zespołu The Grill, co wymaga świetnej choreografii, bo chaos w kuchni nie ma nic wspólnego z płynnością opowieści.

Chaos zindywidualizowanych historii

Kuchnia to nie tylko miejsce krzątania się przy wydawaniu posiłków – to także przestrzeń pełna dźwięków i tematów, które wcale nie muszą dotyczyć gotowania.

W tle toczą się przyjacielskie rozmowy, napięcia i nieuniknione kłótnie. Relacje między płciami, jak również kwestie rasowe, odgrywają kluczową rolę w tym zgiełku. Gdy dochodzi do kradzieży, napięcie sięga zenitu. Oczy właścicieli restaruacji czujnie dostrzegają każdego potencjalnego winnego, a choć nie mają nic wspólnego z incydentem, niektórzy zaskoczeni pytają, czy ich kolor skóry ma jakiekolwiek znaczenie.

Mimo że Estela jest główną bohaterką, to film wciąga nas w historie wielu innych postaci. Julia (Rooney Mara), na przykład, zmaga się z niechcianą ciążą, a Pedro (Raúl Briones) zdaje się walczyć o każdy dzień. Każdy z bohaterów przynosi coś unikalnego do całości, ich walki są przepełnione imigranckim trudem, niepewnością i marzeniami o lepszej przyszłości. To powiązuje ich z klasycznym dziełem Elii Kazana – America America, które ujawnia, jak odległe i jednocześnie bliskie są te historie.

„Kazałeś nam opowiedzieć sen – to nie moja wina, że okazał się koszmarem”

Coś, co uderza mnie w Apetyt na więcej, to jego niezwykła różnorodność – jest zabawne, szalone, ale także pełne złożoności. Ta kuchnia, podobnie jak Ameryka, ma swoje podziały i napięcia, które wpływają na relacje między pracownikami a kierownictwem. Właściciele podsycają w swoich pracownikach wiarę w amerykański sen, obiecując pomoc w legalizacji pobytu w zamian za ciężką pracę. Czyż to nie dobitna ironia w dzisiejszych czasach?

W jednej ze scen – oh, ta scena! – maszyna do Coca-Coli psuje się w najgorętszym momencie dnia. Chaos i bałagan przejmują kuchnię. A każdy z pracowników jest skupiony jedynie na swoich zadaniach, nikt nie ma ochoty naprawić maszyny, bo nie wchodzi to w zakres ich obowiązków. Cóż za parodia dzisiejszego korporacyjnego świata… Pracownicy zdecydowanie nie identyfikują się z tym miejscem – traktują to jako konieczność zarobkowania, a nie powołanie.

Kino z szerszą perspektywą

Mimo że film wiele porusza, niektóre wątki mogą wydawać się powierzchowne. Może dlatego, że fabuła nie zmierza nigdzie na siłę – jest jak rytm tego gastronomicznego cyrku, który serwuje nam serię barwnych scen. I wiecie co? Po godzinie znów czuję, że mogę złapać oddech. Jak w slow cinema – gdzie czas płynie wolno. Tylko w tym filmie nagłe zatrzymanie daje wszystkim ogromną ulgę!

Każda scena w La Cocina została zainscenizowana tak, aby wywołać szereg emocji, zaskoczeń, estetycznych wrażeń – to z pewnością duża dawka teatralności! Gdy tylko wkomponujemy się w ten szalony rytm, możemy zyskać wrażenie prawdziwego zaangażowania i radości.

Obraz kończy się w szaleństwie i niezwykle intensywnej konfrontacji, prawdziwej uczcie dla zmysłów! Przez cały film czujemy się jak w lokalnym, tętniącym życiem świecie, gdzie jedną rzeczą jest nieludzki zgiełk i zabawa, a drugą – refleksja nad rzeczywistością, w której żyjemy.

Polecamy