Czasem myślę o umieraniu to tytuł, który od razu przykuwa uwagę, prawda? Tak też było u mnie. Kto z nas nie ma momentów, kiedy rozmyśla o ulotności życia? Rachel Lambert, reżyserka, przenosi nas w świat Fran (w rolę wciela się utalentowana Daisy Ridley), która często bywa więźniem własnych myśli o śmierci. Ale te myśli nie są jakimiś złośliwymi demonami – raczej to wykalkulowane fantazje, o różnych scenariuszach, jak na przykład duszenie przez węża… a czasem też bardziej konwencjonalne, jak wypadek samochodowy.
Fran – introwertyczka w szarej biurowej rzeczywistości
Na pierwszy rzut oka Fran wydaje się być zwyczajną pracownicą biura. Jest uosobieniem introwertyczki, która znajduje komfort w statycznej rutynie. Choć w głębi duszy żywi pewien chłód wobec współpracowników, potrafi to skrzętnie maskować, ilekroć padają słowa. Tak, czasami wręcz panicznie unika szerokiej komunikacji.
Dzień w dzień powtarza te same schematy, każda czynność ma swoje zaplanowane miejsce, a każda z nich odbywa się w izolacji. A wiecie co? Serek wiejski to zdecydowanie jej słabość! Często można ją zobaczyć z utkwionym wzrokiem w przestrzeni, czy to za oknem, czy na idealnie posegregowanych biurowych przedmiotach.
Fantazje o śmierci
Zastanawiałam się – co działo się w jej głowie? Oj, sporo! To właśnie wtedy Fran zagłębia się w świat różnorodnych fantazji o śmierci. Aż tu nagle pojawia się w biurze nowa postać, Robert (zagrany przez Dave’a Merheje). Jego otwarte zainteresowanie Fran staje się punktem zwrotnym. Robert zaprasza ją do kina, co rodzi w niej zmiany. Zobaczcie! Nawet na jej twarzy, która na ogół jest niezruszona, pojawia się uśmiech!
Daisy Ridley doskonale odzwierciedla emocjonalne zawirowania swojej postaci.
Jej minimalizm w wyrazie sprawia, że trudno uwierzyć, że ma się do czynienia z aktorką znaną z bardziej ekspresyjnych ról, jak w Gwiezdnych wojnach. Rzadko ujawnia cokolwiek innego niż obojętność – a mimo to, przepełnię emocjami dwa z tych doskonale zagranych przeciwieństw: jej postać i Marcia DeBonis jako jej energiczna koleżanka z biura!
Ujęcia, które zatrzymują czas
O, nie sposób nie wspomnieć o wspaniałych kadrach Dustina Lane’a, które nadają dramatowi ciepły, stonowany klimat. Ujęcia są statyczne – zatrzymują nas w danej chwili, pozwalając skupić się na cichych emocjach, dźwiękach i niespiesznych dialogach. Niestety, ilość tych długich ujęć przyprawiła mnie o poczucie, że czas się zatrzymał; w niektórych momentach wprost zarzucało to fabułę, a nadmiar stagnacji nierzadko wydawał się długi i nużący…
Fabuła – rom-com, ale gdzie emocje?
Fabuła zbliża się bardziej w stronę komedii romantycznej, co pozostawia widza z poczuciem niedosytu. Można wyjść z kina z myślą, że obejrzało się dwa zupełnie odmienne filmy. Historia jest raczej mdła, spokojna – ot, zwyczajne życie introwertyczki zakochującej się w koledze z pracy.
Tak, brak akcji czy eksplozji, wiem – ale momentami nudziło mnie to zbyt mocno. Reżyserka miała zamiar pokazać widzom rutynę dnia codziennego introwertyczki, ale owszem, ta próba złapania „codziennej nudy” niosła za sobą dość ambiwalentny odbiór.