Nie ma co ukrywać: współczesny horror jest kobietą. Patrząc na te najodważniejsze i najbardziej eksperymentalne filmy grozy, które w ostatnich latach wyszły z rąk reżyserek, jak Julie Ducournau z jej „Mięsem” oraz „Titane” czy Rosse Glass i jej „Saint Maud”, można to stwierdzić bez wahania. A teraz, do tego wspaniałego grona dołącza Coralie Fargeat, która naprawdę daje upust swojej artystycznej wizji w swoim najnowszym dziele – „Substancja”.
Debiut jak z horroru – „Revenge”
Pochodząca z Paryża reżyserka zszokowała nas w 2017 roku swoim debiutem: thrillerem zemsty – „Revenge”. Tam, w dość drastyczny sposób rozmontowała męską toksyczność, nie przebierając w środkach. A w „Substancji”? Cóż, tym razem wdała się w rozrachunek z toksycznymi ideałami piękna, które same sobie narzucamy. Fargeat tworzy film, który jest jak nieprzejednany, cronenbergowski body horror – zmusza nas do zadawania pytań i nie boi się wyzwań… likwidując jakiekolwiek przejawy kompromisu.
Historia Elizabeth Sparkle – dialog pomiędzy nastawieniem a rzeczywistością
Elizabeth Sparkle, grana przez Demi Moore, to postać, która już dawno przestała świecić. Kiedyś była laureatką Oscara, a teraz… Własciwie? Została usunięta z ekranu na rzecz młodszych i bardziej atrakcyjnych. Odrzucona z telewizyjnego show, która oferowała aerobik w stylu Jane Fondy, znajduje się w ogromnym, świecącym pustką mieszkaniu w Los Angeles. Co gorsza, w obliczu zbliżających się pięćdziesiątych urodzin, odkrywa tajemniczą „Substancję” – zielony płyn, który ma przywrócić jej młodość. O nie! Czyżby nadzieja na odrodzenie?
Młodość jako ładunek – bomba z opóźnionym zapłonem!
Wiesz, jak to jest. Życie w naszych czasach coraz bardziej kręci się wokół młodości i piękna… Elizabeth okazuje się w pułapce swojego nowego „ja”, które musi się wymieniać z radosną Sue (Margaret Qualley) co siedem dni. Fargeat nie szczędzi słów, by skrytykować obsesję na punkcie młodości i piękna, obnażając głębokie rany, które to ze sobą niesie.
W świecie, gdzie brutalność kryje się pod uśmiechem
Jednak „Substancja” to też film, który z graphem groteski podchodzi do zepsucia oraz płytkości współczesnej kultury popularnej. Wszyscy bohaterowie są w pewien sposób odpychający. A już postać Harveya, grana przez Dennisa Quaida, jest absolutnie ohydna! To uosobienie toksycznych norm społecznych, które traktują kobiety jedynie jako obiekt, niekiedy nawet niewarty nic więcej niż chwilowego zainteresowania.
Krytyka mediów społecznościowych
Kiedy patrzę na to, co dzieje się w świecie social mediów, czuję gniew. Fargeat doskonale obrazuje na przykładzie Sue kult piękna i młodości, ale jednocześnie wytrąca nas z równowagi: te intymne zbliżenia, mrugnięcia oku do kamery… Urażają w nas coś, co jest głęboko zakorzenione w społeczeństwie. I tak, werenowe ujęcia Harveya, chaotyczne dźwięki, wszystko to wywołuje pewien dyskomfort. Ale czyż nie o to chodzi w prawdziwym kinie?
Groteska jako forma wyrazu?
Ostateczny akt „Substancji” to prawdziwy festiwal groteskowego body horroru, który wywołuje ogromne emocje. Na widowni niektórzy odwróciliby wzrok w obawie przed efektem czarnej maszynerii… Ale ja twierdzę, że genialność Fargeat tkwi w jej umiejętności łączenia różnorodnych stylów narracyjnych. Proszę was, nie skreślajcie go tylko z powodu obaw przed epatowaniem – w końcu, czy nie dawała nam do myślenia?
Emocjonalna gra – Demi Moore i Margaret Qualley
Również, co moim zdaniem kluczowe – Demi Moore w tej roli jest po prostu powalająca! Jej występ to jedno z najlepszych, jakie kiedykolwiek zagrała. Nie ukryję, że czuję jej wewnętrzne zmagania i całą tę nienawiść do samej siebie, gdyż sama w jakiś sposób utożsamiam się z jej historią. Margaret Qualley daje z siebie wszystko w roli udanej, ale płytkiej Sue, stanowiąc kontrast do Elizabeth. Ich interakcje na ekranie to bardzo emocjonalna huśtawka.
Piękno z wnętrza – przesłanie filmu
Kończąc to rozważanie, pozostaje mi jedynie stwierdzić: piękno nie skrywa się w lustrze, to emocje kształtują nasze postrzeganie! Ten film zmusza do refleksji… Każdy z nas ma swoje wady, ale pamiętajmy: prawdziwe piękno zaczyna się w naszej głowie, a nie przed lustrem.